czwartek, 26 marca 2015

Rozdział III



Mullingar wyglądało naprawdę pięknie o tej porze roku. Początek maja zbliżał się wielkimi krokami i po wyjątkowo długiej zimie świat w końcu nabierał kolorów. Gałęzie smukłych wierzb płaczących uginały się pod ciężarem pączkujących liści, a delikatny wiatr roznosił wokół prawie namacalny zapach świeżości.
Niall Horan spiesznym krokiem minął mały kościółek rzymsko-katolicki, do którego uczęszczał z ojcem w każdą niedzielę. Ksiądz Jeoffrey, który właśnie kosił trawę na kościelnej posesji, pozdrowił go serdecznym ruchem ręki. Niall odmachał mu przyjaźnie nie zwalniając kroku, gdyż dziś wyjątkowo nie miał czasu na pogawędkę z zaprzyjaźnionym duchownym. Przebiegając przez ulicę spojrzał niespokojnie na zegarek – była 10:55, czyli za 5 minut zaczynała się jego lekcja gry na gitarze w pobliskiej, a zarazem jedynej w Mullingar szkole muzycznej. Zwykle nie miał problemu z dotarciem tam na czas, jednak dziś rano musiał niespodziewanie pomóc wujkowi z rozładunkiem towaru w pubie. Jak zwykle zgodził się ochoczo, nie biorąc pod uwagę, że taka błahostka zajmie mu aż tyle czasu. Teraz musiał zagęszczać ruchy, by nie narazić się na gniew pani Talbot – dziarskiej, aczkolwiek surowej nauczycielki, która udzielała mu indywidualnych lekcji gry na gitarze w każdą sobotę. Kobieta już raz bardzo jasno dała mu do zrozumienia co sądzi o nie szanowaniu jej czasu, każąc mu w ramach pokuty nauczyć się grać horrendalnie trudnego utworu. Kolejne niespokojne spojrzenie na tarczę elektronicznego zegarka –10:57 – za zakrętu wyłonił się stary budynek z czasów wiktoriańskich, w którym obecnie funkcjonowała szkoła muzyczna o wymownej nazwie – Mullingar Music School. We wcześniejszych latach w miasteczku znajdowały się jeszcze dwie inne szkoły muzyczne, jednak mówiło się, że MMS była z nich wszystkich najlepsza i szybko wygryzła konkurencję. Niall puścił się sprintem, by po chwili wpaść jak burza do bogato zdobionego hallu wejściowego. Całkiem zdyszany przywitał się przez ramię z podstarzałą i niedowidzącą szatniarką Violettą i popędził dalej, ku krętym schodom prowadzącym na pierwsze piętro. Sala, w której co każdą sobotę szlifował swoje umiejętności pod czujnym okiem pani Talbot znajdowała się na końcu długiego, ciemnego korytarza.
– Czekałam na ciebie Horan – usłyszał cierpki głos nauczycielki tuż po tym, jak po cichu otworzył drzwi do sali 24 B. Niall uśmiechnął się uroczo próbując udobruchać surową prowadzącą, jednocześnie ukradkiem zerkając na zegarek. Była równo 11, jednak zdecydował się nie informować o tym nauczycielki, by czasem nie rozeźlić jej jeszcze bardziej. Już przywykł do tego, że pani Talbot miała nieco inne niż przeciętny człowiek pojęcie o punktualności.
– Ma pani piękną koszulę pani Talbot, czy to nowa? – zapytał tonem niewiniątka czując jednocześnie, że to nie było zbyt dobre posunięcie. Ku jego zaskoczeniu kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie i poprawiła rogowe okulary, które non stop zsuwały się jej na czubek nosa.
­– Cieszę się, że ją zauważyłeś. Twoją spostrzegawczość poratowała cię i dziś zostaniesz tylko pół godziny dłużej – odparła łaskawym tonem nadal się uśmiechając. Niall jęknął cicho, ale z dziarską miną usiadł na krześle naprzeciwko nauczycielki. Tak naprawdę nie miał nic przeciwko przedłużeniu lekcji, jednak w związku z zaistniałą sytuacją będzie musiał przesunąć spotkanie z Holly, z którą umówił się na popołudniowe zakupy. Nie spodobała mu się ta myśl, jednak miał te szczęście, że jego dziewczyna była bardzo wyrozumiała i raczej nie sprawi jej tym dużej przykrości. Szybkimi ruchami wyswobodził gitarę z pokrowca i wyczekująco spojrzał na Myrnę Talbot. Była zadbaną kobietą w średnim wieku, jednak jej wygląd i sposób bycia przywodziły na myśl raczej srogą nauczycielkę matematyki niż specjalistkę od gry na tak luzackim instrumencie, jakim była w jego mniemaniu gitara. Mimo całej jej surowości, Niall lubił ją i podziwiał z głębi serca jej umiejętności, a cotygodniowe indywidulane lekcje dawały mu wiele satysfakcji. Gdy pięć lat temu, jako chuderlawy, niespełna 12 letni chłopiec zawitał w progu szkoły muzycznej, Myrna Talbot od razu dała mu się poznać jako bardzo wymagająca nauczycielka. Jednak to właśnie dzięki jej rygorystycznemu podejściu Niall zrobił tak duże postępy w dość krótkim czasie. Od kiedy pamiętał chciał związać swoją przyszłość z muzyką, jednak skomplikowana sytuacja rodzinna odsuwała jego marzenia zawsze na dalszy plan. Teraz mając prawie 17 lat i całkiem wprawne dłonie gitarzysty w końcu poczuł, że jest chociaż odrobinę bliżej spełnienia swego pragnienia. Gdyby tylko mógł się w jakiś sposób wybić…  Niall poczuł palące policzki poczucie winy. Nie znosił tej egoistycznej części samego siebie, która rozpaczliwie chciała wyrwać się z szarej codzienności. Wiedział, że jego marzenia są samolubne, bo raczej nikomu nie przysporzyłby się zrobieniem kariery jako trzecioligowy artysta, który włóczy się po kraju w porwanych gaciach z gitarą na ramieniu. Jednak nawet jako podrzędny muzyk czułby się szczęśliwy i spełniony – w końcu robiłby to co kocha najbardziej. Ale przecież swoją rodzinę też kochał z całego serca. I właśnie ze względu na nią nie powinien rozmyślać o jakiejkolwiek ucieczce, trzymały go tutaj pewne obowiązki. Kto pomógłby tacie i wujkowi Gary’emu, gdyby on opuścił Mullingar? Niall nigdy w życiu nie pozwoliłby, żeby jego własne marzenia odbiły się na najbliższych mu osobach.  
– Strona 54, partia A – rzeczowy głos pani Talbot przedarł się przez gąszcz trapiących go myśli i Niall poczuł przypływ wdzięczności do kobiety. Posłusznie przerzucił kartki zapisane różnymi tabulaturami i zatrzymał się na właściwym utworze. – Szlifujesz to przez następne dwie godziny.
Uśmiechnął się pod nosem i uderzył delikatnie w struny gitary. Znajome wibracje momentalnie sprawiły, że poczuł się, jakby okrywała go ciepła kołdra. Miękka pierzyna izolująca od wszelkich zmartwień i niepokojów. Był w domu.

~*~

Niall miał zdrętwiałe palce, gdy prawie trzy godziny później zamykał za sobą drzwi Sali ćwiczeniowej. Pomachał pogodnie pani Talbot i już miał udać się do wyjścia, gdy do jego uszu dotarły osobliwe odgłosy. Przywykł do tego, że zza szpaleru drzwi do kolejnych pomieszczeń dobywały się przytłumione dźwięki rozmaitych instrumentów, przerywane co jakiś czas rzeczowymi uwagi wygłaszanymi przez nauczycieli. W tej chwili jednak swoistego rodzaju rutyna została zaburzona przez ożywione dziecięce krzyki, przeplatające się ze skoczną melodią graną na skrzypcach. Niall zatrzymał się w pół kroku i wiedziony ciekawością spróbował zlokalizować źródło tego niecodziennego hałasu. Wszystko wskazywało na to, że dochodził on z sali usytuowanej gdzieś bliżej początku korytarza.  
Nagle dźwięki strun ustały, jednak dzieci najwyraźniej nic sobie z tego nie zrobiły i nadal wzajemnie się przekrzykiwały.
– Och wy podłe dzieci, nie macie do mnie za grosz szacunku!- rozległ się podniesiony dziewczęcy głos przepełniony emfazą. – jak się nie uspokoicie to wyskoczę przez okno!
Słysząc te słowa Niall zaśmiał się pod nosem i podszedł bliżej zaintrygowany. Nigdy wcześniej nie słyszał tego głosu i nie miał pojęcia do kogo mógł należeć. Był młodzieńczy, z odrobiną dziecięcej maniery, a jedyna nauczycielka skrzypiec, którą znał – podstarzała pani Higgins – z pewnością nie była jego właścicielką.
– To nie nasza wina, że jesteś kiepską nauczycielką! – głos jakiegoś kilkuletniego chłopca aż zakipiał oburzeniem. Inne dzieci natychmiast mu zawtórowały przez co powstał jeszcze większy harmider.
– W porządku, w takim razie wyskakuję przez okno! Żegnajcie moje kochane dzieci! – obwieściła im dramatycznym tonem dziewczyna i Niall po chwili usłyszał szczęk otwieranego okna. Dzieci zamilkły na moment, by po chwili zacząć drzeć się ze zdwojoną siłą. Rozbawiony i jednocześnie zafascynowany tą niecodzienną sytuacją, Niall położył z wahaniem rękę na klamce. Pewnie nawet nie zauważą, jak uchyli drzwi i popatrzy sobie przez chwilę.
– Horan! Co ty wyprawiasz? – usłyszał za plecami gniewny głos pani Talbot i natychmiast cofnął rękę. Obrócił się do niej ze zmieszaniem na twarzy; czuł jakby został przyłapany na gorącym uczynku.
– Zastanawiałem się tylko, co tam się właściwie dzieje? Kim jest…?
Talbot łypnęła na niego znad okularów, jednak po chwili jej wzrok złagodniał.
– To młoda dziewczyna, niedawno dostała tu pół etatu. Ciężko jej idzie z tymi urwisami, ale jak to mówią: kto się czubi ten się lubi. – Niall z zaskoczeniem wychwycił w jej głosie wyraźną sympatię dla nowej nauczycielki – Ma trochę… niecodzienny sposób bycia, ale wierzę, że sobie tu poradzi.
Niall zastanowił się przez chwilę ile dziewczyna może mieć lat, skoro jej głos brzmiał jeszcze dość dziecinnie.
– Mogę zerknąć do środka? Zdaje się, że mają tam niezły harmider, może pomogę? – zapytał ochoczo, czochrając przy tym nonszalancko swoją czuprynę. Myrna Talbot pokręciła z westchnieniem głową. Ten dzieciak bywał naprawdę rozbrajający, jednak postanowiła nie spuszczać z tonu. Za tamtymi drzwiami i tak już rozgrywało się niezłe przedstawienie a ona nie chciała, żeby Niall swoją energiczną osobą wprowadził jeszcze większe zamieszanie.
– Zmykaj do domu Horan. Wiem, że masz dobre intencje, ale na nic tam się nie przydasz.
Niall był lekko rozczarowany, jednak wiedział, że przeciwko Myrnie Talbot nie zdoła już nic ugrać. Roześmiał się tylko przepraszająco i pospiesznie pożegnał nauczycielkę. Gdy kierował się do wyjścia jego myśli jeszcze przez chwilę krążyły wokół tajemniczej skrzypaczki, jednak opamiętał się, gdy zerknął na swój zegarek. Z tego wszystkiego zapomniał, że musi się pośpieszyć, jeśli chce zdążyć na spotkanie z Holly. Umówili się, że pójdą razem poszukać prezentu urodzinowego dla jej mamy. Szybkim krokiem opuścił budynek szkoły i skierował się w stronę centrum miasta, gdzie jego dziewczyna miała na niego czekać przed bramą parku. Ledwo patrząc na wyświetlacz telefonu wystukał na w pół po omacku numer telefonu Holly, żeby poinformować ją, że jest już w drodze. Pasek od pokrowca, w którym znajdowała się jego ukochana gitara akustyczna, niemiłosiernie wpijał mu się w ramię, jednak nie miał już czasu, by zahaczyć o dom i odłożyć tam instrument. Niepocieszony pomyślał, że zakupy z gitarą na ramieniu nie będą najprzyjemniejszą rzeczą na świecie, jednak wolał to, niż kazać na siebie czekać własnej dziewczynie.
Centrum Mullingar wprost tętniło życiem o tej porze roku. Ta mała, zwykle spokojna mieścinka zmieniała się nie do poznania wraz z nadejściem cieplejszych dni. Na ulice wychodziły grupki młodzieży, głośno się śmiejąc i robiąc zdjęcia; matki z dziećmi okupowały miejscowy park i place zabaw, i nawet najstarsi mieszkańcy miasta spacerowali niespiesznie stukając o chodniki swoimi laskami.  Tu i ówdzie pracownicy miejscy prowadzili prace porządkowe i wymieniali między sobą rubaszne uwagami na temat przechodzących dziewcząt. Niall uśmiechnął się do siebie. Mimo swoich marzeń o koncertowaniu po świecie, byłoby mu naprawdę żal opuszczać ukochane miasto.
Gdy dotarł pod mosiężną bramę parku miejskiego, Holly jeszcze tam nie było. Odetchnął w duchu i otarł ze skroni pojedynczą kroplę potu. Zaczynało robić się naprawdę ciepło, a spieszne przemierzanie ulic miasta z balastem na plecach zrobiło swoje. Zdjął z ramienia pokrowiec z gitarą i rozmasował obolały kark.
– Niall! – usłyszał po chwili wołanie gdzieś z prawej strony. Podniósł wzrok i zobaczył Holly biegnącą w jego kierunku. Wyglądała naprawdę ładnie w jasno różowej sukience i plecionych sandałkach na stopach. Złociste włosy miała upięte w wysoki kucyk na czubku głowy.
– Hej! – powiedziała łagodnie, gdy zatrzymała się przy jego boku i spojrzała na niego wyczekująco. Niall powitał ją ciepło i musnął ustami jej pucołowaty policzek. Wyglądała na wyjątkowo zadowoloną, jednak po chwili spojrzała ze zdziwieniem na gitarę, która stara oparta o bramę parku.
– Po co wziąłeś ze sobą gitarę?
– Nie miałem czasu odnieść jej do domu. To nic takiego. –  zapewnił szybko, przeczuwając co zaraz powie Holly.
– Och Niall, przecież mogłeś powiedzieć… Dwadzieścia minut nie zrobiłoby mi żadnej różnicy.
Niall doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jednak bardzo nie lubił przekładać raz umówionych spotkań. Zawsze starał się być punktualny; w ten sposób okazywał ludziom swój szacunek względem nich.
Holly położyła mu dłoń na ramieniu i spojrzała nieśmiało w oczy. Mimo, że byli ze sobą już prawie dwa lata, ona za każdym razem gdy się spotykali, zachowywała się, jakby byli na pierwszej randce. Niall był otwarty i wygadany, więc jej ciągłe speszenie i niepewność niezmiernie go dziwiły na samym początku. Z biegiem czasu zauważył jednak, że bardzo lubi w niej te cechy. Naprawdę cieszył się, gdy na siebie trafili. Holly była wierną towarzyszką i razem tworzyli zgodną parę. Nie miał więc żadnych powodów do narzekań, tylko czasami gdy pytała go niepewnie czy ją kocha, wahał się nad odpowiedzią zawsze o kilka sekund za długo. Niall chciał ją uszczęśliwić z całego serca i wiedział, jak powinna brzmieć jego odpowiedź, jednak nie był w stanie oszukiwać samego siebie. Mimo młodego wieku zdawał sobie sprawę z wagi tych dwóch słów i gdzieś w głębi serca czuł, że jego uczucia względem niej nie do końca pokrywają się z definicją miłości. Lubił spędzać z nią czas, troszczył się o nią i tak naprawdę wszystko czego chciał, to pogodnego uśmiechu na jej ustach, ale… No właśnie, gdzieś głęboko w nim tkwiło jakieś ale, którego sam nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć. Jednakowoż, żaden był z niego ekspert w tej delikatnej dziedzinie, więc może tak właśnie wygląda miłość? Ostatecznie odrzucał od siebie te natrętne przemyślenia i z uśmiechem na ustach a lekkim poczuciem winy w sercu, zapewniał ją o swoim uczuciu.
– Idziemy? – zapytała dziewczyna nadal trzymając rękę na jego ramieniu. Uwielbiała patrzeć w jego jasną twarz, która prawie zawsze wyrażała dobroć i uwielbienie dla otaczającego go świata. Choć czasem brakowało jej ognistego temperamentu u chłopaka, to i tak uważała go za jedną z najwspanialszych osób pod słońcem.
– Jasne, chodźmy na podbój sklepów – powiedział Niall żartobliwym tonem i zarzucił pokrowiec z gitarą na ramię. Ruszyli ramię w ramię w kierunku najbliższych sklepów, w których można było nabyć jakieś upominki.  Gdy mijali witrynę miejscowego sklepu muzycznego, w której widniała para czarnych, błyszczących skrzypiec, myśli Nialla mimowolnie popędziły w kierunku tajemniczej skrzypaczki ze szkoły muzycznej. Nagle ni stąd ni zowąd zaczął rozważać, czy nieznajoma też gra na takim nowocześnie wyglądającym instrumencie, czy może preferuje bardziej klasyczne kształty. Wyobraził sobie smukłe palce przesuwające się wzdłuż cienkich strun.
– W porządku? – oprzytomniał nieco na dźwięk głosu swojej dziewczyny, która musiała zauważyć, że wgapia się w witrynę z dziwnym wyrazem twarzy.
– Tak, chodźmy dalej – mruknął lekko zawstydzony własnymi, absurdalnymi myślami. Potrząsnął głową starając się pozbyć goszczących w niej obrazów. Powinien skupić się na wyborze  najlepszego prezentu dla mamy Holly, jakby nie było to teraz najważniejsza sprawa. Spojrzał w pogodną twarz Holly i już z rozjaśnionym umysłem odwzajemnił jej uśmiech.
Tego dnia tajemnicza skrzypaczka nie zagościła ponownie w jego myślach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz