Mullingar
wyglądało naprawdę pięknie o tej porze roku. Początek maja zbliżał się wielkimi
krokami i po wyjątkowo długiej zimie świat w końcu nabierał kolorów. Gałęzie
smukłych wierzb płaczących uginały się pod ciężarem pączkujących liści, a
delikatny wiatr roznosił wokół prawie namacalny zapach świeżości.
Niall
Horan spiesznym krokiem minął mały kościółek rzymsko-katolicki, do którego
uczęszczał z ojcem w każdą niedzielę. Ksiądz Jeoffrey, który właśnie kosił
trawę na kościelnej posesji, pozdrowił go serdecznym ruchem ręki. Niall
odmachał mu przyjaźnie nie zwalniając kroku, gdyż dziś wyjątkowo nie miał czasu
na pogawędkę z zaprzyjaźnionym duchownym. Przebiegając przez ulicę spojrzał
niespokojnie na zegarek – była 10:55, czyli za 5 minut zaczynała się jego
lekcja gry na gitarze w pobliskiej, a zarazem jedynej w Mullingar szkole
muzycznej. Zwykle nie miał problemu z dotarciem tam na czas, jednak dziś rano
musiał niespodziewanie pomóc wujkowi z rozładunkiem towaru w pubie. Jak zwykle zgodził
się ochoczo, nie biorąc pod uwagę, że taka błahostka zajmie mu aż tyle czasu.
Teraz musiał zagęszczać ruchy, by nie narazić się na gniew pani Talbot – dziarskiej,
aczkolwiek surowej nauczycielki, która udzielała mu indywidualnych lekcji gry
na gitarze w każdą sobotę. Kobieta już raz bardzo jasno dała mu do zrozumienia
co sądzi o nie szanowaniu jej czasu, każąc mu w ramach pokuty nauczyć się grać
horrendalnie trudnego utworu. Kolejne niespokojne spojrzenie na tarczę
elektronicznego zegarka –10:57 – za zakrętu wyłonił się stary budynek z czasów
wiktoriańskich, w którym obecnie funkcjonowała szkoła muzyczna o wymownej nazwie – Mullingar Music
School. We wcześniejszych latach w miasteczku znajdowały się jeszcze dwie inne
szkoły muzyczne, jednak mówiło się, że MMS była z nich wszystkich najlepsza i
szybko wygryzła konkurencję. Niall puścił się sprintem, by po chwili wpaść jak
burza do bogato zdobionego hallu wejściowego. Całkiem zdyszany przywitał się
przez ramię z podstarzałą i niedowidzącą szatniarką Violettą i popędził dalej,
ku krętym schodom prowadzącym na pierwsze piętro. Sala, w której co każdą
sobotę szlifował swoje umiejętności pod czujnym okiem pani Talbot znajdowała
się na końcu długiego, ciemnego korytarza.
–
Czekałam na ciebie Horan – usłyszał cierpki głos nauczycielki tuż po tym, jak
po cichu otworzył drzwi do sali 24 B. Niall uśmiechnął się uroczo próbując
udobruchać surową prowadzącą, jednocześnie ukradkiem zerkając na zegarek. Była
równo 11, jednak zdecydował się nie informować o tym nauczycielki, by czasem
nie rozeźlić jej jeszcze bardziej. Już przywykł do tego, że pani Talbot miała
nieco inne niż przeciętny człowiek pojęcie o punktualności.
–
Ma pani piękną koszulę pani Talbot, czy to nowa? – zapytał tonem niewiniątka
czując jednocześnie, że to nie było zbyt dobre posunięcie. Ku jego zaskoczeniu
kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie i poprawiła rogowe okulary, które non stop
zsuwały się jej na czubek nosa.
–
Cieszę się, że ją zauważyłeś. Twoją spostrzegawczość poratowała cię i dziś
zostaniesz tylko pół godziny dłużej – odparła łaskawym tonem nadal się uśmiechając.
Niall jęknął cicho, ale z dziarską miną usiadł na krześle naprzeciwko
nauczycielki. Tak naprawdę nie miał nic przeciwko przedłużeniu lekcji, jednak w
związku z zaistniałą sytuacją będzie musiał przesunąć spotkanie z Holly, z
którą umówił się na popołudniowe zakupy. Nie spodobała mu się ta myśl, jednak
miał te szczęście, że jego dziewczyna była bardzo wyrozumiała i raczej nie
sprawi jej tym dużej przykrości. Szybkimi ruchami wyswobodził gitarę z pokrowca
i wyczekująco spojrzał na Myrnę Talbot. Była zadbaną kobietą w średnim wieku,
jednak jej wygląd i sposób bycia przywodziły na myśl raczej srogą nauczycielkę
matematyki niż specjalistkę od gry na tak luzackim instrumencie, jakim była w
jego mniemaniu gitara. Mimo całej jej surowości, Niall lubił ją i podziwiał z
głębi serca jej umiejętności, a cotygodniowe indywidulane lekcje dawały mu
wiele satysfakcji. Gdy pięć lat temu, jako chuderlawy, niespełna 12 letni
chłopiec zawitał w progu szkoły muzycznej, Myrna Talbot od razu dała mu się
poznać jako bardzo wymagająca nauczycielka. Jednak to właśnie dzięki jej
rygorystycznemu podejściu Niall zrobił tak duże postępy w dość krótkim czasie.
Od kiedy pamiętał chciał związać swoją przyszłość z muzyką, jednak
skomplikowana sytuacja rodzinna odsuwała jego marzenia zawsze na dalszy plan.
Teraz mając prawie 17 lat i całkiem wprawne dłonie gitarzysty w końcu poczuł,
że jest chociaż odrobinę bliżej spełnienia swego pragnienia. Gdyby tylko mógł
się w jakiś sposób wybić… Niall poczuł
palące policzki poczucie winy. Nie znosił tej egoistycznej części samego
siebie, która rozpaczliwie chciała wyrwać się z szarej codzienności. Wiedział,
że jego marzenia są samolubne, bo raczej nikomu nie przysporzyłby się
zrobieniem kariery jako trzecioligowy artysta, który włóczy się po kraju w
porwanych gaciach z gitarą na ramieniu. Jednak nawet jako podrzędny muzyk czułby
się szczęśliwy i spełniony – w końcu robiłby to co kocha najbardziej. Ale
przecież swoją rodzinę też kochał z całego serca. I właśnie ze względu na nią nie
powinien rozmyślać o jakiejkolwiek ucieczce, trzymały go tutaj pewne obowiązki.
Kto pomógłby tacie i wujkowi Gary’emu, gdyby on opuścił Mullingar? Niall nigdy
w życiu nie pozwoliłby, żeby jego własne marzenia odbiły się na najbliższych mu
osobach.
–
Strona 54, partia A – rzeczowy głos pani Talbot przedarł się przez gąszcz
trapiących go myśli i Niall poczuł przypływ wdzięczności do kobiety. Posłusznie
przerzucił kartki zapisane różnymi tabulaturami i zatrzymał się na właściwym
utworze. – Szlifujesz to przez następne dwie godziny.
Uśmiechnął
się pod nosem i uderzył delikatnie w struny gitary. Znajome wibracje momentalnie
sprawiły, że poczuł się, jakby okrywała go ciepła kołdra. Miękka pierzyna izolująca
od wszelkich zmartwień i niepokojów. Był w domu.
~*~
Niall miał zdrętwiałe palce, gdy prawie trzy
godziny później zamykał za sobą drzwi Sali ćwiczeniowej. Pomachał pogodnie pani
Talbot i już miał udać się do wyjścia, gdy do jego uszu dotarły osobliwe
odgłosy. Przywykł do tego, że zza szpaleru drzwi do kolejnych pomieszczeń dobywały
się przytłumione dźwięki rozmaitych instrumentów, przerywane co jakiś czas
rzeczowymi uwagi wygłaszanymi przez nauczycieli. W tej chwili jednak swoistego
rodzaju rutyna została zaburzona przez ożywione dziecięce krzyki, przeplatające
się ze skoczną melodią graną na skrzypcach. Niall zatrzymał się w pół kroku i
wiedziony ciekawością spróbował zlokalizować źródło tego niecodziennego hałasu.
Wszystko wskazywało na to, że dochodził on z sali usytuowanej gdzieś bliżej
początku korytarza.
Nagle
dźwięki strun ustały, jednak dzieci najwyraźniej nic sobie z tego nie zrobiły i
nadal wzajemnie się przekrzykiwały.
–
Och wy podłe dzieci, nie macie do mnie za grosz szacunku!- rozległ się
podniesiony dziewczęcy głos przepełniony emfazą. – jak się nie uspokoicie to
wyskoczę przez okno!
Słysząc
te słowa Niall zaśmiał się pod nosem i podszedł bliżej zaintrygowany. Nigdy
wcześniej nie słyszał tego głosu i nie miał pojęcia do kogo mógł należeć. Był
młodzieńczy, z odrobiną dziecięcej maniery, a jedyna nauczycielka skrzypiec,
którą znał – podstarzała pani Higgins – z pewnością nie była jego właścicielką.
–
To nie nasza wina, że jesteś kiepską nauczycielką! – głos jakiegoś
kilkuletniego chłopca aż zakipiał oburzeniem. Inne dzieci natychmiast mu
zawtórowały przez co powstał jeszcze większy harmider.
–
W porządku, w takim razie wyskakuję przez okno! Żegnajcie moje kochane dzieci!
– obwieściła im dramatycznym tonem dziewczyna i Niall po chwili usłyszał szczęk
otwieranego okna. Dzieci zamilkły na moment, by po chwili zacząć drzeć się ze
zdwojoną siłą. Rozbawiony i jednocześnie zafascynowany tą niecodzienną sytuacją,
Niall położył z wahaniem rękę na klamce. Pewnie nawet nie zauważą, jak uchyli
drzwi i popatrzy sobie przez chwilę.
–
Horan! Co ty wyprawiasz? – usłyszał za plecami gniewny głos pani Talbot i
natychmiast cofnął rękę. Obrócił się do niej ze zmieszaniem na twarzy; czuł
jakby został przyłapany na gorącym uczynku.
–
Zastanawiałem się tylko, co tam się właściwie dzieje? Kim jest…?
Talbot
łypnęła na niego znad okularów, jednak po chwili jej wzrok złagodniał.
–
To młoda dziewczyna, niedawno dostała tu pół etatu. Ciężko jej idzie z tymi
urwisami, ale jak to mówią: kto się czubi ten się lubi. – Niall z zaskoczeniem
wychwycił w jej głosie wyraźną sympatię dla nowej nauczycielki – Ma trochę…
niecodzienny sposób bycia, ale wierzę, że sobie tu poradzi.
Niall
zastanowił się przez chwilę ile dziewczyna może mieć lat, skoro jej głos
brzmiał jeszcze dość dziecinnie.
–
Mogę zerknąć do środka? Zdaje się, że mają tam niezły harmider, może pomogę? –
zapytał ochoczo, czochrając przy tym nonszalancko swoją czuprynę. Myrna Talbot
pokręciła z westchnieniem głową. Ten dzieciak bywał naprawdę rozbrajający,
jednak postanowiła nie spuszczać z tonu. Za tamtymi drzwiami i tak już
rozgrywało się niezłe przedstawienie a ona nie chciała, żeby Niall swoją
energiczną osobą wprowadził jeszcze większe zamieszanie.
–
Zmykaj do domu Horan. Wiem, że masz dobre intencje, ale na nic tam się nie
przydasz.
Niall
był lekko rozczarowany, jednak wiedział, że przeciwko Myrnie Talbot nie zdoła
już nic ugrać. Roześmiał się tylko przepraszająco i pospiesznie pożegnał
nauczycielkę. Gdy kierował się do wyjścia jego myśli jeszcze przez chwilę
krążyły wokół tajemniczej skrzypaczki, jednak opamiętał się, gdy zerknął na
swój zegarek. Z tego wszystkiego zapomniał, że musi się pośpieszyć, jeśli chce
zdążyć na spotkanie z Holly. Umówili się, że pójdą razem poszukać prezentu
urodzinowego dla jej mamy. Szybkim krokiem opuścił budynek szkoły i skierował
się w stronę centrum miasta, gdzie jego dziewczyna miała na niego czekać przed
bramą parku. Ledwo patrząc na wyświetlacz telefonu wystukał na w pół po omacku
numer telefonu Holly, żeby poinformować ją, że jest już w drodze. Pasek od
pokrowca, w którym znajdowała się jego ukochana gitara akustyczna,
niemiłosiernie wpijał mu się w ramię, jednak nie miał już czasu, by zahaczyć o
dom i odłożyć tam instrument. Niepocieszony pomyślał, że zakupy z gitarą na
ramieniu nie będą najprzyjemniejszą rzeczą na świecie, jednak wolał to, niż kazać
na siebie czekać własnej dziewczynie.
Centrum Mullingar wprost tętniło życiem o tej
porze roku. Ta mała, zwykle spokojna mieścinka zmieniała się nie do poznania
wraz z nadejściem cieplejszych dni. Na ulice wychodziły grupki młodzieży,
głośno się śmiejąc i robiąc zdjęcia; matki z dziećmi okupowały miejscowy park i
place zabaw, i nawet najstarsi mieszkańcy miasta spacerowali niespiesznie
stukając o chodniki swoimi laskami. Tu i
ówdzie pracownicy miejscy prowadzili prace porządkowe i wymieniali między sobą
rubaszne uwagami na temat przechodzących dziewcząt. Niall uśmiechnął się do siebie.
Mimo swoich marzeń o koncertowaniu po świecie, byłoby mu naprawdę żal opuszczać
ukochane miasto.
Gdy
dotarł pod mosiężną bramę parku miejskiego, Holly jeszcze tam nie było.
Odetchnął w duchu i otarł ze skroni pojedynczą kroplę potu. Zaczynało robić się
naprawdę ciepło, a spieszne przemierzanie ulic miasta z balastem na plecach
zrobiło swoje. Zdjął z ramienia pokrowiec z gitarą i rozmasował obolały kark.
–
Niall! – usłyszał po chwili wołanie gdzieś z prawej strony. Podniósł wzrok i
zobaczył Holly biegnącą w jego kierunku. Wyglądała naprawdę ładnie w jasno
różowej sukience i plecionych sandałkach na stopach. Złociste włosy miała upięte
w wysoki kucyk na czubku głowy.
–
Hej! – powiedziała łagodnie, gdy zatrzymała się przy jego boku i spojrzała na
niego wyczekująco. Niall powitał ją ciepło i musnął ustami jej pucołowaty
policzek. Wyglądała na wyjątkowo zadowoloną, jednak po chwili spojrzała ze
zdziwieniem na gitarę, która stara oparta o bramę parku.
–
Po co wziąłeś ze sobą gitarę?
–
Nie miałem czasu odnieść jej do domu. To nic takiego. – zapewnił szybko, przeczuwając co zaraz powie
Holly.
–
Och Niall, przecież mogłeś powiedzieć… Dwadzieścia minut nie zrobiłoby mi
żadnej różnicy.
Niall
doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jednak bardzo nie lubił przekładać raz
umówionych spotkań. Zawsze starał się być punktualny; w ten sposób okazywał
ludziom swój szacunek względem nich.
Holly
położyła mu dłoń na ramieniu i spojrzała nieśmiało w oczy. Mimo, że byli ze
sobą już prawie dwa lata, ona za każdym razem gdy się spotykali, zachowywała
się, jakby byli na pierwszej randce. Niall był otwarty i wygadany, więc jej
ciągłe speszenie i niepewność niezmiernie go dziwiły na samym początku. Z
biegiem czasu zauważył jednak, że bardzo lubi w niej te cechy. Naprawdę cieszył
się, gdy na siebie trafili. Holly była wierną towarzyszką i razem tworzyli
zgodną parę. Nie miał więc żadnych powodów do narzekań, tylko czasami gdy
pytała go niepewnie czy ją kocha, wahał się nad odpowiedzią zawsze o kilka
sekund za długo. Niall chciał ją uszczęśliwić z całego serca i wiedział, jak
powinna brzmieć jego odpowiedź, jednak nie był w stanie oszukiwać samego
siebie. Mimo młodego wieku zdawał sobie sprawę z wagi tych dwóch słów i gdzieś
w głębi serca czuł, że jego uczucia względem niej nie do końca pokrywają się z
definicją miłości. Lubił spędzać z nią czas, troszczył się o nią i tak naprawdę
wszystko czego chciał, to pogodnego uśmiechu na jej ustach, ale… No właśnie,
gdzieś głęboko w nim tkwiło jakieś ale, którego sam nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć.
Jednakowoż, żaden był z niego ekspert w tej delikatnej dziedzinie, więc może
tak właśnie wygląda miłość? Ostatecznie odrzucał od siebie te natrętne
przemyślenia i z uśmiechem na ustach a lekkim poczuciem winy w sercu, zapewniał
ją o swoim uczuciu.
–
Idziemy? – zapytała dziewczyna nadal trzymając rękę na jego ramieniu. Uwielbiała
patrzeć w jego jasną twarz, która prawie zawsze wyrażała dobroć i uwielbienie
dla otaczającego go świata. Choć czasem brakowało jej ognistego temperamentu u
chłopaka, to i tak uważała go za jedną z najwspanialszych osób pod słońcem.
–
Jasne, chodźmy na podbój sklepów – powiedział Niall żartobliwym tonem i
zarzucił pokrowiec z gitarą na ramię. Ruszyli ramię w ramię w kierunku
najbliższych sklepów, w których można było nabyć jakieś upominki. Gdy mijali witrynę miejscowego sklepu
muzycznego, w której widniała para czarnych, błyszczących skrzypiec, myśli
Nialla mimowolnie popędziły w kierunku tajemniczej skrzypaczki ze szkoły
muzycznej. Nagle ni stąd ni zowąd zaczął rozważać, czy nieznajoma też gra na
takim nowocześnie wyglądającym instrumencie, czy może preferuje bardziej
klasyczne kształty. Wyobraził sobie smukłe palce przesuwające się wzdłuż
cienkich strun.
–
W porządku? – oprzytomniał nieco na dźwięk głosu swojej dziewczyny, która
musiała zauważyć, że wgapia się w witrynę z dziwnym wyrazem twarzy.
–
Tak, chodźmy dalej – mruknął lekko zawstydzony własnymi, absurdalnymi myślami.
Potrząsnął głową starając się pozbyć goszczących w niej obrazów. Powinien
skupić się na wyborze najlepszego
prezentu dla mamy Holly, jakby nie było to teraz najważniejsza sprawa. Spojrzał
w pogodną twarz Holly i już z rozjaśnionym umysłem odwzajemnił jej uśmiech.
Tego
dnia tajemnicza skrzypaczka nie zagościła ponownie w jego myślach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz