piątek, 27 marca 2015

Uczucia wierszem pisane

Informacja o tym, że Zayn odszedł z zespołu na początku nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia. Przyjęłam to dość spokojnie, choć w środku czułam się trochę dziwnie. W sumie teraz też nie mogę powiedzieć, że popadłam w czarną rozpacz z tego powodu. Jednak z dnia na dzień jakoś tak mi smutniej i smutniej. Byłam ostatnio w UK i kupiłam masę gadżetów z 1D. I na wszystkich są wizerunki całej piątki a tymczasem Zayn'a już z nimi nie ma. To takie... dziwne. 
Z tej okazji naszła mnie wena i postanowiłam napisać wiersz o tej sytuacji. Z góry jednak zastrzegam, że wiersz jest prześmiewczy i nie należy go brać DOSŁOWNIE. (A nuż kto nie zaczai). A może jednak należy? Interpretację pozostawiam wam. 




psycho killer


Zejn z 1D odszedł, złamał me serce
Zostawił mnie w rozsypce, zostawił w poniewierce
Zejna już nie ma, co teraz robić?
Chyba sobie ulżę, pójdę kogoś pobić
Ból, żal, tęsknota mą duszę przeszywa
Fanka z frustracją gazety rozrywa
Głupie szmatławce, tabloidy, magazyny
Dobrały się nawet do Zejna dziewczyny.
Gdzie tu prywatność w tym chorym świecie?
Afery podsłuchowe w każdym powiecie.
Plotki, skandale, bezpodstawne oskarżenia
„Ktoś znowu podrobił kolekcję M. Zienia!”
Przez takie hieny żądne sensacji
Zejn musiał odejść, poddać się kuracji
Zniszczyli mu życie, psychikę zgnoili
By odszedł z zespołu co wieczór się modlili
Bo to jest zdrowaśka współczesnego człowieka:
Niech ludzi prawych choroba czeka!
Niech żyją w nędzy, ubóstwie i biedzie
Niech chujom się w życiu nigdy nie powiedzie!
Dopomóż Matko w naszych pragnieniach
By w zimie chodzili w lichych odzieniach.
Amen, wystarczy. Na dzisiaj to wszystko
Już nikt mi nie powie – ty ateistko!
Chciałabym umieć czas zawrócić
Odszukać Zejna, cierpienia mu skrócić
Zabrałabym nóż lub inne narzędzie
Zadałabym ciosy na ciele –  wszędzie.
Umarłby Zejn, mnie by sądzili
Na długie lata do pudła wsadzili.
Lecz ja bym wiedziała, że dobrze zrobiłam
Od bólu większego Zejna uchroniłam.

czwartek, 26 marca 2015

Rozdział III



Mullingar wyglądało naprawdę pięknie o tej porze roku. Początek maja zbliżał się wielkimi krokami i po wyjątkowo długiej zimie świat w końcu nabierał kolorów. Gałęzie smukłych wierzb płaczących uginały się pod ciężarem pączkujących liści, a delikatny wiatr roznosił wokół prawie namacalny zapach świeżości.
Niall Horan spiesznym krokiem minął mały kościółek rzymsko-katolicki, do którego uczęszczał z ojcem w każdą niedzielę. Ksiądz Jeoffrey, który właśnie kosił trawę na kościelnej posesji, pozdrowił go serdecznym ruchem ręki. Niall odmachał mu przyjaźnie nie zwalniając kroku, gdyż dziś wyjątkowo nie miał czasu na pogawędkę z zaprzyjaźnionym duchownym. Przebiegając przez ulicę spojrzał niespokojnie na zegarek – była 10:55, czyli za 5 minut zaczynała się jego lekcja gry na gitarze w pobliskiej, a zarazem jedynej w Mullingar szkole muzycznej. Zwykle nie miał problemu z dotarciem tam na czas, jednak dziś rano musiał niespodziewanie pomóc wujkowi z rozładunkiem towaru w pubie. Jak zwykle zgodził się ochoczo, nie biorąc pod uwagę, że taka błahostka zajmie mu aż tyle czasu. Teraz musiał zagęszczać ruchy, by nie narazić się na gniew pani Talbot – dziarskiej, aczkolwiek surowej nauczycielki, która udzielała mu indywidualnych lekcji gry na gitarze w każdą sobotę. Kobieta już raz bardzo jasno dała mu do zrozumienia co sądzi o nie szanowaniu jej czasu, każąc mu w ramach pokuty nauczyć się grać horrendalnie trudnego utworu. Kolejne niespokojne spojrzenie na tarczę elektronicznego zegarka –10:57 – za zakrętu wyłonił się stary budynek z czasów wiktoriańskich, w którym obecnie funkcjonowała szkoła muzyczna o wymownej nazwie – Mullingar Music School. We wcześniejszych latach w miasteczku znajdowały się jeszcze dwie inne szkoły muzyczne, jednak mówiło się, że MMS była z nich wszystkich najlepsza i szybko wygryzła konkurencję. Niall puścił się sprintem, by po chwili wpaść jak burza do bogato zdobionego hallu wejściowego. Całkiem zdyszany przywitał się przez ramię z podstarzałą i niedowidzącą szatniarką Violettą i popędził dalej, ku krętym schodom prowadzącym na pierwsze piętro. Sala, w której co każdą sobotę szlifował swoje umiejętności pod czujnym okiem pani Talbot znajdowała się na końcu długiego, ciemnego korytarza.
– Czekałam na ciebie Horan – usłyszał cierpki głos nauczycielki tuż po tym, jak po cichu otworzył drzwi do sali 24 B. Niall uśmiechnął się uroczo próbując udobruchać surową prowadzącą, jednocześnie ukradkiem zerkając na zegarek. Była równo 11, jednak zdecydował się nie informować o tym nauczycielki, by czasem nie rozeźlić jej jeszcze bardziej. Już przywykł do tego, że pani Talbot miała nieco inne niż przeciętny człowiek pojęcie o punktualności.
– Ma pani piękną koszulę pani Talbot, czy to nowa? – zapytał tonem niewiniątka czując jednocześnie, że to nie było zbyt dobre posunięcie. Ku jego zaskoczeniu kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie i poprawiła rogowe okulary, które non stop zsuwały się jej na czubek nosa.
­– Cieszę się, że ją zauważyłeś. Twoją spostrzegawczość poratowała cię i dziś zostaniesz tylko pół godziny dłużej – odparła łaskawym tonem nadal się uśmiechając. Niall jęknął cicho, ale z dziarską miną usiadł na krześle naprzeciwko nauczycielki. Tak naprawdę nie miał nic przeciwko przedłużeniu lekcji, jednak w związku z zaistniałą sytuacją będzie musiał przesunąć spotkanie z Holly, z którą umówił się na popołudniowe zakupy. Nie spodobała mu się ta myśl, jednak miał te szczęście, że jego dziewczyna była bardzo wyrozumiała i raczej nie sprawi jej tym dużej przykrości. Szybkimi ruchami wyswobodził gitarę z pokrowca i wyczekująco spojrzał na Myrnę Talbot. Była zadbaną kobietą w średnim wieku, jednak jej wygląd i sposób bycia przywodziły na myśl raczej srogą nauczycielkę matematyki niż specjalistkę od gry na tak luzackim instrumencie, jakim była w jego mniemaniu gitara. Mimo całej jej surowości, Niall lubił ją i podziwiał z głębi serca jej umiejętności, a cotygodniowe indywidulane lekcje dawały mu wiele satysfakcji. Gdy pięć lat temu, jako chuderlawy, niespełna 12 letni chłopiec zawitał w progu szkoły muzycznej, Myrna Talbot od razu dała mu się poznać jako bardzo wymagająca nauczycielka. Jednak to właśnie dzięki jej rygorystycznemu podejściu Niall zrobił tak duże postępy w dość krótkim czasie. Od kiedy pamiętał chciał związać swoją przyszłość z muzyką, jednak skomplikowana sytuacja rodzinna odsuwała jego marzenia zawsze na dalszy plan. Teraz mając prawie 17 lat i całkiem wprawne dłonie gitarzysty w końcu poczuł, że jest chociaż odrobinę bliżej spełnienia swego pragnienia. Gdyby tylko mógł się w jakiś sposób wybić…  Niall poczuł palące policzki poczucie winy. Nie znosił tej egoistycznej części samego siebie, która rozpaczliwie chciała wyrwać się z szarej codzienności. Wiedział, że jego marzenia są samolubne, bo raczej nikomu nie przysporzyłby się zrobieniem kariery jako trzecioligowy artysta, który włóczy się po kraju w porwanych gaciach z gitarą na ramieniu. Jednak nawet jako podrzędny muzyk czułby się szczęśliwy i spełniony – w końcu robiłby to co kocha najbardziej. Ale przecież swoją rodzinę też kochał z całego serca. I właśnie ze względu na nią nie powinien rozmyślać o jakiejkolwiek ucieczce, trzymały go tutaj pewne obowiązki. Kto pomógłby tacie i wujkowi Gary’emu, gdyby on opuścił Mullingar? Niall nigdy w życiu nie pozwoliłby, żeby jego własne marzenia odbiły się na najbliższych mu osobach.  
– Strona 54, partia A – rzeczowy głos pani Talbot przedarł się przez gąszcz trapiących go myśli i Niall poczuł przypływ wdzięczności do kobiety. Posłusznie przerzucił kartki zapisane różnymi tabulaturami i zatrzymał się na właściwym utworze. – Szlifujesz to przez następne dwie godziny.
Uśmiechnął się pod nosem i uderzył delikatnie w struny gitary. Znajome wibracje momentalnie sprawiły, że poczuł się, jakby okrywała go ciepła kołdra. Miękka pierzyna izolująca od wszelkich zmartwień i niepokojów. Był w domu.

~*~

Niall miał zdrętwiałe palce, gdy prawie trzy godziny później zamykał za sobą drzwi Sali ćwiczeniowej. Pomachał pogodnie pani Talbot i już miał udać się do wyjścia, gdy do jego uszu dotarły osobliwe odgłosy. Przywykł do tego, że zza szpaleru drzwi do kolejnych pomieszczeń dobywały się przytłumione dźwięki rozmaitych instrumentów, przerywane co jakiś czas rzeczowymi uwagi wygłaszanymi przez nauczycieli. W tej chwili jednak swoistego rodzaju rutyna została zaburzona przez ożywione dziecięce krzyki, przeplatające się ze skoczną melodią graną na skrzypcach. Niall zatrzymał się w pół kroku i wiedziony ciekawością spróbował zlokalizować źródło tego niecodziennego hałasu. Wszystko wskazywało na to, że dochodził on z sali usytuowanej gdzieś bliżej początku korytarza.  
Nagle dźwięki strun ustały, jednak dzieci najwyraźniej nic sobie z tego nie zrobiły i nadal wzajemnie się przekrzykiwały.
– Och wy podłe dzieci, nie macie do mnie za grosz szacunku!- rozległ się podniesiony dziewczęcy głos przepełniony emfazą. – jak się nie uspokoicie to wyskoczę przez okno!
Słysząc te słowa Niall zaśmiał się pod nosem i podszedł bliżej zaintrygowany. Nigdy wcześniej nie słyszał tego głosu i nie miał pojęcia do kogo mógł należeć. Był młodzieńczy, z odrobiną dziecięcej maniery, a jedyna nauczycielka skrzypiec, którą znał – podstarzała pani Higgins – z pewnością nie była jego właścicielką.
– To nie nasza wina, że jesteś kiepską nauczycielką! – głos jakiegoś kilkuletniego chłopca aż zakipiał oburzeniem. Inne dzieci natychmiast mu zawtórowały przez co powstał jeszcze większy harmider.
– W porządku, w takim razie wyskakuję przez okno! Żegnajcie moje kochane dzieci! – obwieściła im dramatycznym tonem dziewczyna i Niall po chwili usłyszał szczęk otwieranego okna. Dzieci zamilkły na moment, by po chwili zacząć drzeć się ze zdwojoną siłą. Rozbawiony i jednocześnie zafascynowany tą niecodzienną sytuacją, Niall położył z wahaniem rękę na klamce. Pewnie nawet nie zauważą, jak uchyli drzwi i popatrzy sobie przez chwilę.
– Horan! Co ty wyprawiasz? – usłyszał za plecami gniewny głos pani Talbot i natychmiast cofnął rękę. Obrócił się do niej ze zmieszaniem na twarzy; czuł jakby został przyłapany na gorącym uczynku.
– Zastanawiałem się tylko, co tam się właściwie dzieje? Kim jest…?
Talbot łypnęła na niego znad okularów, jednak po chwili jej wzrok złagodniał.
– To młoda dziewczyna, niedawno dostała tu pół etatu. Ciężko jej idzie z tymi urwisami, ale jak to mówią: kto się czubi ten się lubi. – Niall z zaskoczeniem wychwycił w jej głosie wyraźną sympatię dla nowej nauczycielki – Ma trochę… niecodzienny sposób bycia, ale wierzę, że sobie tu poradzi.
Niall zastanowił się przez chwilę ile dziewczyna może mieć lat, skoro jej głos brzmiał jeszcze dość dziecinnie.
– Mogę zerknąć do środka? Zdaje się, że mają tam niezły harmider, może pomogę? – zapytał ochoczo, czochrając przy tym nonszalancko swoją czuprynę. Myrna Talbot pokręciła z westchnieniem głową. Ten dzieciak bywał naprawdę rozbrajający, jednak postanowiła nie spuszczać z tonu. Za tamtymi drzwiami i tak już rozgrywało się niezłe przedstawienie a ona nie chciała, żeby Niall swoją energiczną osobą wprowadził jeszcze większe zamieszanie.
– Zmykaj do domu Horan. Wiem, że masz dobre intencje, ale na nic tam się nie przydasz.
Niall był lekko rozczarowany, jednak wiedział, że przeciwko Myrnie Talbot nie zdoła już nic ugrać. Roześmiał się tylko przepraszająco i pospiesznie pożegnał nauczycielkę. Gdy kierował się do wyjścia jego myśli jeszcze przez chwilę krążyły wokół tajemniczej skrzypaczki, jednak opamiętał się, gdy zerknął na swój zegarek. Z tego wszystkiego zapomniał, że musi się pośpieszyć, jeśli chce zdążyć na spotkanie z Holly. Umówili się, że pójdą razem poszukać prezentu urodzinowego dla jej mamy. Szybkim krokiem opuścił budynek szkoły i skierował się w stronę centrum miasta, gdzie jego dziewczyna miała na niego czekać przed bramą parku. Ledwo patrząc na wyświetlacz telefonu wystukał na w pół po omacku numer telefonu Holly, żeby poinformować ją, że jest już w drodze. Pasek od pokrowca, w którym znajdowała się jego ukochana gitara akustyczna, niemiłosiernie wpijał mu się w ramię, jednak nie miał już czasu, by zahaczyć o dom i odłożyć tam instrument. Niepocieszony pomyślał, że zakupy z gitarą na ramieniu nie będą najprzyjemniejszą rzeczą na świecie, jednak wolał to, niż kazać na siebie czekać własnej dziewczynie.
Centrum Mullingar wprost tętniło życiem o tej porze roku. Ta mała, zwykle spokojna mieścinka zmieniała się nie do poznania wraz z nadejściem cieplejszych dni. Na ulice wychodziły grupki młodzieży, głośno się śmiejąc i robiąc zdjęcia; matki z dziećmi okupowały miejscowy park i place zabaw, i nawet najstarsi mieszkańcy miasta spacerowali niespiesznie stukając o chodniki swoimi laskami.  Tu i ówdzie pracownicy miejscy prowadzili prace porządkowe i wymieniali między sobą rubaszne uwagami na temat przechodzących dziewcząt. Niall uśmiechnął się do siebie. Mimo swoich marzeń o koncertowaniu po świecie, byłoby mu naprawdę żal opuszczać ukochane miasto.
Gdy dotarł pod mosiężną bramę parku miejskiego, Holly jeszcze tam nie było. Odetchnął w duchu i otarł ze skroni pojedynczą kroplę potu. Zaczynało robić się naprawdę ciepło, a spieszne przemierzanie ulic miasta z balastem na plecach zrobiło swoje. Zdjął z ramienia pokrowiec z gitarą i rozmasował obolały kark.
– Niall! – usłyszał po chwili wołanie gdzieś z prawej strony. Podniósł wzrok i zobaczył Holly biegnącą w jego kierunku. Wyglądała naprawdę ładnie w jasno różowej sukience i plecionych sandałkach na stopach. Złociste włosy miała upięte w wysoki kucyk na czubku głowy.
– Hej! – powiedziała łagodnie, gdy zatrzymała się przy jego boku i spojrzała na niego wyczekująco. Niall powitał ją ciepło i musnął ustami jej pucołowaty policzek. Wyglądała na wyjątkowo zadowoloną, jednak po chwili spojrzała ze zdziwieniem na gitarę, która stara oparta o bramę parku.
– Po co wziąłeś ze sobą gitarę?
– Nie miałem czasu odnieść jej do domu. To nic takiego. –  zapewnił szybko, przeczuwając co zaraz powie Holly.
– Och Niall, przecież mogłeś powiedzieć… Dwadzieścia minut nie zrobiłoby mi żadnej różnicy.
Niall doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jednak bardzo nie lubił przekładać raz umówionych spotkań. Zawsze starał się być punktualny; w ten sposób okazywał ludziom swój szacunek względem nich.
Holly położyła mu dłoń na ramieniu i spojrzała nieśmiało w oczy. Mimo, że byli ze sobą już prawie dwa lata, ona za każdym razem gdy się spotykali, zachowywała się, jakby byli na pierwszej randce. Niall był otwarty i wygadany, więc jej ciągłe speszenie i niepewność niezmiernie go dziwiły na samym początku. Z biegiem czasu zauważył jednak, że bardzo lubi w niej te cechy. Naprawdę cieszył się, gdy na siebie trafili. Holly była wierną towarzyszką i razem tworzyli zgodną parę. Nie miał więc żadnych powodów do narzekań, tylko czasami gdy pytała go niepewnie czy ją kocha, wahał się nad odpowiedzią zawsze o kilka sekund za długo. Niall chciał ją uszczęśliwić z całego serca i wiedział, jak powinna brzmieć jego odpowiedź, jednak nie był w stanie oszukiwać samego siebie. Mimo młodego wieku zdawał sobie sprawę z wagi tych dwóch słów i gdzieś w głębi serca czuł, że jego uczucia względem niej nie do końca pokrywają się z definicją miłości. Lubił spędzać z nią czas, troszczył się o nią i tak naprawdę wszystko czego chciał, to pogodnego uśmiechu na jej ustach, ale… No właśnie, gdzieś głęboko w nim tkwiło jakieś ale, którego sam nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć. Jednakowoż, żaden był z niego ekspert w tej delikatnej dziedzinie, więc może tak właśnie wygląda miłość? Ostatecznie odrzucał od siebie te natrętne przemyślenia i z uśmiechem na ustach a lekkim poczuciem winy w sercu, zapewniał ją o swoim uczuciu.
– Idziemy? – zapytała dziewczyna nadal trzymając rękę na jego ramieniu. Uwielbiała patrzeć w jego jasną twarz, która prawie zawsze wyrażała dobroć i uwielbienie dla otaczającego go świata. Choć czasem brakowało jej ognistego temperamentu u chłopaka, to i tak uważała go za jedną z najwspanialszych osób pod słońcem.
– Jasne, chodźmy na podbój sklepów – powiedział Niall żartobliwym tonem i zarzucił pokrowiec z gitarą na ramię. Ruszyli ramię w ramię w kierunku najbliższych sklepów, w których można było nabyć jakieś upominki.  Gdy mijali witrynę miejscowego sklepu muzycznego, w której widniała para czarnych, błyszczących skrzypiec, myśli Nialla mimowolnie popędziły w kierunku tajemniczej skrzypaczki ze szkoły muzycznej. Nagle ni stąd ni zowąd zaczął rozważać, czy nieznajoma też gra na takim nowocześnie wyglądającym instrumencie, czy może preferuje bardziej klasyczne kształty. Wyobraził sobie smukłe palce przesuwające się wzdłuż cienkich strun.
– W porządku? – oprzytomniał nieco na dźwięk głosu swojej dziewczyny, która musiała zauważyć, że wgapia się w witrynę z dziwnym wyrazem twarzy.
– Tak, chodźmy dalej – mruknął lekko zawstydzony własnymi, absurdalnymi myślami. Potrząsnął głową starając się pozbyć goszczących w niej obrazów. Powinien skupić się na wyborze  najlepszego prezentu dla mamy Holly, jakby nie było to teraz najważniejsza sprawa. Spojrzał w pogodną twarz Holly i już z rozjaśnionym umysłem odwzajemnił jej uśmiech.
Tego dnia tajemnicza skrzypaczka nie zagościła ponownie w jego myślach.

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział II



Leżący w salonie telefon rozdzwonił się jak szalony, a każdy kolejny sygnał przeplatał się z trzaskiem rozbijanej o podłogę ceramiki. Ciemne kafelki w ciasnej jak schowek na miotły kuchni, usłane były teraz różowymi odłamkami, nad którymi pochylała się jasnowłosa dziewczyna. Jeszcze przed minutą te odłamki stanowiły komplet jej ulubionych kubków; teraz przepadły na amen, ale ona i tak zastanawiała się, czy uda się jeszcze coś z nich uratować.  To już trzy stłuczone kubki tego dnia,  co dawało razem sześć w tym tygodniu, a jedenaście w tym miesiącu. Natrętny telefon nie przestawał dzwonić, a April Wayden myślała tylko o tym, że jak tak dalej pójdzie, to nie będzie miała z czego napić się kawy. Dopiero gdy skaleczyła się w palec ostrą krawędzią porcelanowego odłamka, oprzytomniała nieco i uzmysłowiła sobie, że hałaśliwy telefon domaga się jej uwagi. Nigdy nie była za pan brat z nowinkami technicznymi, i to co dla większości jej rówieśników było czymś całkowicie naturalnym, dla niej stanowiło skomplikowaną i niepotrzebną do życia machinerię. Nawet obsługa najzwyklejszego telefonu komórkowego sprawiała jej pewne trudności i nie zawsze kojarzyła fakt wygrywania przez komórkę melodii z rozmową przychodzącą.
April wstała chwiejnie i pobiegła w podskokach do salonu. Trochę ją zamroczyło i ledwo dotarła do komody, na której dźwięczała i wibrowała jej komórka. Przez ostatnie dni jadła tyle co kot napłakał, więc dziwne było, że w ogóle miała jeszcze siłę się ruszać.
– Słucham? – przyłożyła poł-przytomnie aparat do ucha, nawet nie patrząc na ID rozmówcy.
– Jak zwykle odbierasz dopiero za dziesiątym razem! – rzucił oskarżycielsko męski głos w słuchawce. – Ty naprawdę jesteś nieprzystosowana do życia w społeczeństwie!
April westchnęła cicho, gdy uświadomiła sobie kim jest jej rozmówca. Nagle poczuła falę wszechogarniającego zmęczenia, która zaczęła zalewać jej umysł i ciało. 
– Cześć Allen – szepnęła do swojego byłego chłopaka i oparła czoło o zimną szybę przybrudzonego okna. Przez te dziwne uczucie znużenia ledwo utrzymywała telefon przy uchu. – Ostatnio dzwonisz niesłychanie często.
– I chyba przestanę to robić, skoro zawsze spotykam się z takim niemiłym powitaniem. Jesteś naprawdę bez serca April. – powiedział Allen rozżalonym tonem a w jej wyobraźni mimowolnie pojawił się makabryczny obraz klatki piersiowej z ogromną czarną dziurą w miejscu, gdzie powinien znajdować się wspomniany przez niego narząd.  – Chciałem tylko sprawdzić co u ciebie…
– Potłukłam dziś trzy ulubione kubki.
– Mogę ci oddać kilka swoich, wystarczy tylko, że mnie do siebie zaprosisz.
– One były niezastąpione.
– Znowu zaczynasz z tymi swoimi dziwactwami, czy ty nie możesz być…
– To były moje ulubione kubki – przerwała mu zasmuconym głosem. To była prawda. April wygrała ten uroczy komplet w szkolnym konkursie na najlepszy projekt nowoczesnego schroniska dla zwierząt, jeszcze w zamierzchłych czasach gimnazjum. Kubki były wściekle różowe, z napisem głoszącym „Make your life pink”, a kawa smakowała w nich o niebo lepiej, niż w zwykłej filiżance. A teraz przepadły i to na domiar złego wszystkie trzy na raz.
– Czy ty nie możesz być normalna? – ponowił swoje pytanie Allen poirytowanym tonem. – To tylko kubki April, rozumiesz?
April nie rozumiała. Te „tylko kubki” przypominały jej o czasach, w których wyraźnie widziała cel swojego życia. Dziś wszystko wyglądało zupełnie inaczej, a wraz z widokiem walających się po podłodze różowych odłamków, czuła, że jest o krok od utraty własnej tożsamości.
– Do widzenia Allen – powiedziała wypranym z emocji głosem, gotowa się rozłączyć.
– April! April, czekaj… Jak zwykle nie można z tobą dojść do porozumienia przez telefon. Spotkamy się? – zapytał z nadzieją w głosie.
– O ile na siebie gdzieś nie wpadniemy, to pewnie nie. Miłego dnia! – pożyczyła mu na koniec i nacisnęła czerwoną słuchawkę. Odłożyła telefon na rozlatującą się komodę i ogarnęła wzrokiem swoje małe mieszkanko. Wszystko tutaj, począwszy od wyposażenia po przybrudzone ściany gryzło się ze sobą kolorystycznie i chyba jeszcze nigdy nie było odnowione. W pękniętym lustrze wiszącym na ścianie obok tandetnego regału ze sklejki, natrafiła na swoje odbicie. Nigdy za specjalnie nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu, lecz tym razem wyjątkowo zaniepokoiło ją to, co zobaczyła. Zmęczona i zabiedzona twarz nie przejawiała żadnych żywych kolorów, a liczne piegi na policzkach i nosie wydawały się kompletnie wyblakłe. Tak samo oczy, które jeszcze do niedawna błyszczały intensywną zielenią, teraz były dziwnie mętne i puste. April przeczesała niechlujnym ruchem ręki matowe włosy w kolorze dojrzałej pszenicy. Wzdrygnęła się mimowolnie, bo były szorstkie i przypominały w dotyku wełniany sweter. W tej chwili musiała przyznać się przed samą sobą, że było z nią bardzo źle. Nawet gorzej niż w ciągu ostatnich kilku tygodni.
– Chyba się rozpłaczę – stwierdziła boleściwie i opadła bez życia na wysłużoną, skórzaną kanapę. Miała wrażenie, jakby zamieniła się z kimś innym na życie, bo przestała cokolwiek poznawać, nawet własne odbicie w lustrze. Wszystko wokół zdawało się wirować z zawrotną prędkością, a ona nie mogła wychwycić momentu, w którym pojawiają się drzwi z napisem „WYJŚCIE EWAKUACYJNE”.
April nie pamiętała, kiedy ostatni raz płakała. Było to chyba jakieś 5 lat temu, gdy zobaczyła na ulicy skomlącego, przymierającego głodem starca. Od tamtej pory nie doświadczyła równie traumatycznej sytuacji, a że nigdy nie była za specjalnie emocjonalna, więc już całkiem zapomniała jak to jest. Pomyślała, że teraz byłby idealny moment na płacz, jednak łzy nie przychodziły. Leżała wpatrując się półprzytomnie w sufit i próbowała wyobrazić sobie swoje dalsze życie, jednak żaden sensowny scenariusz nie przychodził jej do głowy.
Od kiedy rozstała się z Allen’em wszystko jawiło się jako jakieś dziwne i nierealne, a najprostsze życiowe czynności  zdawały się stanowić wyzwanie ponad ludzkie siły.
To nie tak, że April była w czarnej rozpaczy od momentu, w którym oznajmiła mu, że każde z nich powinno pójść w swoją stronę; nic z tych rzeczy. Właściwie to nie czuła większego żalu w związku z rozstaniem i nadal żywiła do niego ciepłe uczucia. Zawiodła się jedynie, gdyż okazał się kimś innym, niż myślała na początku.
Allen Walker był jej pierwszym i zarazem jedynym przyjacielem, jakiego miała w całym swoim życiu. Poznała go na początku szkoły średniej na kursie przygotowującym do egzaminów wstępnych na medycynę. Od razu zwrócił jej uwagę swoją determinacją by dostać się na najlepszą akademię medyczną w kraju. Jednak to nie było wszystko. Jako jedna z nielicznych osób nie stronił od niej; wręcz przeciwnie. Od ich pierwszego spotkania zabiegał o jej względy, a ona nie mogła zrozumieć co nim może kierować. Z reguły ludzie unikali jej od momentu, gdy padało jej nazwisko, ale ona już dawno przestała czuć smutek czy dyskomfort z tego powodu. Żyła samotnie czerpiąc przyjemność z drobnych rzeczy. Allen’a zdawało się w ogóle nie obchodzić jej pochodzenie ani to, jakie plotki krążyły wokół jej osoby. Chodził za nią jak wierny szczeniaczek, rzucając absurdalnymi żartami, które z dnia na dzień coraz bardziej podbijały jej serce. Zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu i nim April zdążyła się zorientować, zostali najlepszymi przyjaciółmi. Przy boku Allena codziennie doświadczała całkowicie nowych uczuć i emocji, którymi przesiąkła do głębi serca. Jako, że była kompletną nowicjuszką w tych sprawach, bardzo długo zajęło jej uzmysłowienie sobie, że Allen liczy na coś więcej niż tylko przyjaźń. Choć nie mogła jednoznacznie stwierdzić, czy odwzajemnia jego romantyczne afekty, z czasem zgodziła się na bardziej zażyłą relację. Wszak Allen był inteligentny, przystojny, imponował jej swoją ambicją i miała wrażenie, że jest jej bratnią duszą.
Trzymali się więc razem przez cały okres szkoły średniej, następnie po zdaniu horrendalnie trudnych egzaminów wstępnych, dostali się na najlepszą akademię medyczną w kraju. April cieszyła się jak dziecko, że dzięki Allen’owi jest o krok bliżej spełnienia swoich marzeń. Może i jej nastawienie było nieco naiwne, ale chciała pomagać ludziom i dawać z siebie wszystko jako najlepszy chirurg na świecie.
Rodzice April od początku byli negatywnie nastawieni do tego pomysłu, gdyż od zawsze liczyli, że córka obierze życiową ścieżkę powiązaną z rodzinnym biznesem. Nie uzyskiwała od nich żadnego wsparcia w swoich dążeniach, nieustannie próbowali podciąć jej skrzydła wmawiając, że jako osoba ledwo umiejąca zadbać o samą siebie, na pewno nie będzie umiała zająć się zdrowiem i życiem innych ludzi. April zawsze bardzo kochała i podziwiała rodziców, więc ich postawa wobec jej pragnień złamała jej serce. Tym bardziej więc przywiązała się do Allen’a i w końcu przystała na jego propozycję zamieszkania razem. Wynajęli wspólnie małe mieszkanko w śródmieściu Londynu, które utrzymywali z prac dorywczych i dzięki pomocy finansowej rodziców Allen’a.
Na początku „zabawy w dom” jak myślała o tym czasem April, było między nimi równie kolorowo jak za czasów szkolnych. Mimo, że ciężkie studia medyczne w połączeniu z pracą kelnerki nieźle dawały jej w kość, to dzięki wsparciu Allen’a jakoś sobie radziła. Była szczęśliwa, że może wieść życie u boku wspaniałego przyjaciela i wtedy myślała, że na tym właśnie polega miłość między dwojgiem ludzi. Skrzydeł dodawał jej też fakt, że w nowym środowisku poznała osoby, które nie przekreśliły jej już na samym początku i okazywały jej swoją sympatię. Nie minęło jednak  pół roku pod wspólnym dachem, gdy między nią a chłopakiem pojawiły się pierwsze nieporozumienia. Zaczęło się od błahostki, przynajmniej tak o tym myślała April. Przy jakiejś rozmowie wyszło na jaw, że wraz z ukończeniem pełnoletności zdeponowała swój fundusz powierniczy na cel ubogich i potrzebujących. Allen dostał wtedy szału i April po raz pierwszy zobaczyła jego drugie oblicze. W swoim napadzie furii oskarżył ją o naiwność i niegospodarność,     przepowiadając też, że będzie gorzko żałować swojej idiotycznej decyzji. April absolutnie nie mogła pojąć, dlaczego miałaby żałować takiej decyzji, ale jeszcze bardziej nie mogła pojąć reakcji chłopaka. Była przekonana, że Allen będzie ją gorąco wspierał w każdej inicjatywie związanej z pomaganiem ludziom. Wszak oboje wybrali kierunek studiów, który ściśle się z tym wiązał. Gdy próbowała się bronić tym argumentem, zaśmiał się tylko szyderczo i stwierdził, że powinna jeszcze wiele nauczyć się o świecie. Wkrótce sprawa przycichła, jednak od tamtego momentu April zaczęła odczuwać dziwny niepokój w sercu, który pogłębiał się z każdą kolejną kłótnią. A miały one miejsce coraz częściej. Allen’owi zaczęło przeszkadzać w jej osobie dosłownie wszystko- począwszy od nieprzystosowania społecznego po trudności, jakie miała na studiach. Wytykał jej złośliwie, że bez jego pomocy nigdy nie dostałaby się na medycynę i dlatego powinna być mu wdzięczna.
April czuła, jak z dnia na dzień ulatuje z niej życie, zaczęła też miewać stany depresyjne, co jeszcze bardziej prowokowało Allen’a do różnych złośliwości. Wtedy pomyślała, że nadszedł dobry moment, by naprawić stosunki z rodzicami, lecz spotkało ją kolejne gorzkie rozczarowanie. Rodzice na wieść o przeznaczeniu funduszu powierniczego zareagowali jeszcze gorzej niż Allen i wtedy April poczuła, że jest na świecie zupełnie sama. A ten rodzaj samotności był o wiele gorszy, niż wcześniejszy, którego doświadczała codziennie przez kilkanaście lat.
Z dnia na dzień rosła w niej niechęć do życia i ludzi, kumulująca się zwłaszcza po nieudanych próbach dojścia do porozumienia z Allen’em. Jednak uporczywie próbowała ratować ten związek – wszakże nadal uważała go za najlepszego przyjaciela i ciężko jej było przekreślić ot tak wspólnie przeżyte lata. Po czasie zauważyła, że trwała przy nim dalej bardziej z wygody niż z przywiązania – zwykle ciężko znosiła zmiany i wizja układania sobie życia od nowa powodowała u niej zawroty głowy.  W końcu wyczerpana tym wszystkim dała sobie na przeczekanie; po miesiącu trwania w stanie zawieszenia i rozmyślania nad sensem życia, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i po prostu wyszła z mieszkania. Na odchodnym powiedziała Allen’owi najdzielniejszym głosem na jaki mogła się zdobyć, że bardzo żałuje, ale to koniec. Spojrzała ostatni raz w jego brązowe, wyrażające kompletną dezorientację oczy i zanim zdążył jakkolwiek zareagować, ona już się ulotniła.
Wcześniej załatwiła sobie rzecz jasna nowe lokum – było dość obskurne, ale za marne oszczędności z pracy dorywczej nie mogła sobie pozwolić na nic lepszego. Gdy tylko znalazła się w nowym mieszkaniu, poczuła przypływ energii i postanowiła polepszyć swoje życie jak tylko się da. Zaczęła od drobnych modyfikacji malutkiego salonu, żeby  uczynić tę klitkę choć trochę przytulniejszą. W międzyczasie snuła plany o zrealizowaniu wszystkich swoich marzeń i powtarzała sobie uparcie, że na pewno jej się uda. Dawała z siebie wszystko w pracy i na uczelni. Żyła na pełnych obrotach i czuła niesłychaną satysfakcję, że wbrew opinii rodziców i Allen’a, umie sama o siebie zadbać. Stan takiej ekscytacji trwał niespełna 2 tygodnie; później cała jej wizja idealnego życia zaczęła się sypać. Wystarczyło tylko, że zawaliła jeden egzamin z chemii, która nie była nawet jej przedmiotem wiodącym. Musiała szybko nauczyć się do poprawki, zarywała nocki i była wyczerpana, a w jej napiętym grafiku pojawił się chaos, którego nie potrafiła w żaden sposób ogarnąć. Jeden niezaliczony egzamin pociągnął ze sobą kolejne i kompletnie załamana April, musiała przyznać przed samą sobą, że nie radzi sobie bez pomocy Allen’a. Na domiar złego groziło jej wypowiedzenie z pracy, gdyż nieustannie myliły jej się godziny rozpoczęcia kolejnych zmian. Wszelkie próby naprawienia zaistniałej sytuacji kończyły się fiaskiem i April poczuła, że dłużej tak nie pociągnie. Pod wpływem skrajnych emocji zadzwoniła na uczelnię i poprosiła, by wykreślili ją z listy studentów. Czuła głębokie rozczarowanie własną słabością, jednak jej głównym zmartwieniem była teraz kwestia utrzymania i opłaty comiesięcznego czynszu. Dni mijały a April wegetowała niczym zwiędnięty szklarniowy pomidor, którego już wszyscy spisali na straty. Czasem tylko marzyła, by znowu wieść beztroskie życie u boku najlepszego przyjaciela, jednak zdawała sobie sprawę, że te czasy bezpowrotnie przeminęły. Była dorosła i powinna podejmować dorosłe decyzje, z tym, że ta cała dorosłość już jej się przejadła, choć ledwie skończyła 20 lat.
Od momentu rozstania Allen dawał o sobie regularnie przypomnieć. Wydzwaniał do niej prawie codziennie, kilka razy naszedł ją też w pracy prowokując niekomfortowe dla niej sytuacje. Kompletnie nie rozumiał jej decyzji o wyprowadzce i zaczął powątpiewać w jej zdrowie psychiczne, bo przecież nie odchodzi się od kogoś zupełnie bez powodu. April była tym wszystkim zmęczona i reagowała dość nerwowo za każdym razem, gdy pojawiał się na horyzoncie, co jeszcze bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że z jej głową jest coś nie w porządku. Nie był jednak przy tym złośliwy; jego umartwianie się o jej kondycję psychiczną zdawało się być dyktowane zwyczajną troską dla ukochanej osoby. O tak,  mimo, iż April doprowadzała go do szewskiej pasji, Allen nadal kochał ją ponad wszystko i rozpaczliwie próbował przekonać do zmiany zdania. Ona jednak pozostawała nieugięta, mimo iż w chwilach najgorszego kryzysu łapała się na tym, że zaczyna za nim tęsknić. Wiedziała jednak, że jej tęsknota jest skierowana do dawnego, wspaniałego Allena jeszcze za czasów liceum. Ten obecny miał z nim już niewiele wspólnego.

Być może April trwałaby w takim stanie marazmu jeszcze przez długi czas, nie wiedząc co począć ze swoim życiem i pogrążając się w coraz głębszej depresji. Pewnie leżałaby na wysłużonej skórzanej kanapie podsuwając sobie coraz gorsze scenariusze, które mogą wydarzyć się w jej i tak już beznadziejnym życiu. Następnego dnia ledwie żywa zwlekłaby się do obskurnego pubu na przedmieściach i serwowałaby najtańsze piwo lokalnym pijaczkom. Po pracy wróciłaby do depresyjnego mieszkania, z powrotem zwinęłaby się w kłębek na kanapie i dalej użalała się nad swoim nędznym losem. Jednak kolejny telefon, który odebrała dwie godziny po stłuczeniu ulubionych różowych kubków, miał diametralnie zmienić całe jej dotychczasowe życie.   

wtorek, 3 marca 2015

Rozdział I



– Mówię ci, to było przeznaczenie!
– Nie wydaje mi się, by istniało coś takiego jak przeznaczenie, nie bądź ignorantem mój najdroższy. To ludzie są twórcami swojego losu i piszą swoje własne historie. –  powiedziała miękko aczkolwiek stanowczo dziewczyna i pociągnęła łyk piwa z pękatego kufla. Siedzący naprzeciwko niej chłopak wyglądał, jakby chciał odpowiedzieć coś kąśliwego, jednak po chwili porzucił swój zamiar i tylko pokręcił głową zrezygnowany.
Oparty luzacko o kontuar baru Harry wcale nie dziwił się temu biedakowi. Obserwował ukradkiem tę dziwną parę od jakiegoś czasu i mógł z całą pewnością stwierdzić, że dziewczyna była ciężkim przeciwnikiem w dyskusji. Jakiego tematu by nie poruszyli, ona po chwili znajdowała odpowiedni argument, bądź kontrargument, którym mogła poprzeć swoje racje.
„Catherine”, bo takie imię nadał w myślach dziewczynie, bardzo mu się spodobała. Nie chodziło tylko o jej ponadprzeciętną urodę, a musiał przyznać, że była nadzwyczajnie piękna. Miała taki delikatny, dziewczęcy typ urody, który przywodził na myśl coś wyglądało na kruche i delikatne z zewnątrz a w rzeczywistości było twarde w środku. Jak jasny kryształ osadzony na skalnej ścianie ciemnej jaskini, który momentalnie zwraca uwagę potencjalnego spedytora. Jednak i tak największe wrażenie zrobił na nim sposób, w jaki wypowiadała każde słowo – podniośle a wręcz z emfazą, przeciągając każdą pojedynczą głoskę, jakby nie znajdowała się w obskurnym pubie sącząc tanie piwo, a na deskach teatru odgrywając rolę szalonej Ofelii. Jednocześnie miała przy tym tak nieobecny wzrok, jakby myślami znajdowała się gdzieś daleko we własnym ogrodzie wyobraźni. W trakcie swojej obserwacji Harry zauważył, że uśmiechała się co chwilę pod nosem w najmniej odpowiednich momentach, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że mimo aktywnego udziału w rozmowie, myślami była zupełnie gdzieś indziej. To było doprawdy imponujące – mieć tak podzielną uwagę, by bujać w obłokach i jednocześnie udzielać swojemu rozmówcy nie tylko sensownych ale przede wszystkim mądrych odpowiedzi.
Jej towarzysz z kolei wydał mu się dość bezbarwny i Harry z zadowoleniem stwierdził, że tytuł najprzystojniejszego mężczyzny na sali należy do niego samego. Zupełnie nie przeszkadzał mu fakt, że konkurencję miał raczej mierną – oprócz niego i wspomnianego towarzysza „Catherine”, w obskurnym pubie nie było nikogo innego. Nawet barczysty barman George, który był jednocześnie właścicielem tej speluny, zniknął na zapleczu jakieś pół godziny temu. Swoją drogą co ten typek tak długo tam robi? Harry przyszedł tylko odebrać na polecenie swojej szefowej jakąś fakturę, a wyglądało, jakby właściciel musiał się po nią udać na drugi koniec miasta. Zaczął ze zniecierpliwieniem stukać obcasem pantofla o drewnianą podłogę. Tak naprawdę, to miał na nogach znoszoną parę adidasów, ale załatwiając sprawy dla szefowej lubił sobie wyobrażać, że jest ubrany w drogi garnitur i stylowe mokasyny.
Głęboko wierzył w to, że kiedyś w życiu osiągnie taką pozycję, że adidasy będzie zakładał tylko i wyłącznie na poranny jogging z osobistym trenerem. Albo trenerką, byle ładną i kształtną. Od dziecka marzył, by być w przyszłości kimś więcej, niż tylko szarym, bezimiennym pracownikiem jakiejś podejrzanej korporacji, lub co gorsza zabiedzonym stoczniowcem, z rękoma poniszczonymi od ciężkiej pracy fizycznej.  Najbardziej podobała mu się wizja siebie samego jako światowej sławy muzyka lub aktora, który stojąc na czerwonym dywanie uśmiecha się zniewalająco w stronę zgromadzonego tłumu fanów i paparazzich. Może i było to trochę próżne z jego strony, ale nie mógł nic poradzić, że urodził się z osobowością performera. Od małego lubił, gdy ludzie zwracali na niego uwagę i zawsze robił wszystko, by te zainteresowanie swoją osobą jak najdłużej utrzymać. I choć jego teatralne gesty i przesadnie dramatyczne pozy stały się z czasem ulubionym obiektem kpin wśród znajomych, to on nie zamierzał nigdy rezygnować z tej części samego siebie. Uważał, że oprócz wrodzonego talentu aktorskiego i muzycznego miał też wszystkie inne predyspozycję, by zostać gwiazdą. Był przystojny, wystarczająco inteligentny i zabawny a barwna osobowość była tego wszystkiego doskonałym dopełnieniem. Dziewczyny szalały za jego zielonymi oczami, co chwilę też słyszał od nich komplementy odnośnie „burzy uroczych loczków” na głowie, jak zwykle określały jego włosy. Wszystko to sprawiało, że czuł się w swojej własnej skórze nawet lepiej niż doskonale. Harry wiedział jak zrobić pożytek ze swoich licznych talentów – brał udział w szkolnych przedstawieniach, musicalach, konkursach piosenki i innych tego typu wydarzeniach, jednak cały czas czuł niedosyt i wiedział, że musi mierzyć coraz wyżej. Jednak było pewne ale.
Oprócz tego, że pragnął zostać gwiazdą, w zasadzie nie miał bardziej sprecyzowanego pomysłu na siebie. Nigdy nie lubił tego idiotycznego określenia „pomysł na siebie”, ale musiał przyznać, że w obecnej sytuacji stanowiło to dla niego nie lada problem. Po prostu brakło mu zamysłu, czym konkretnie i w jaki sposób mógłby się wybić z całej rzeszy nastolatków z podobnymi aspiracjami.
– Wybacz młody, nie mogłem tego znaleźć w stercie innych papierów – zachrypnięty głos barczystego barmana wyrwał go z zamyślenia.
– Spoko George, nigdzie mi się nie spieszyło – uraczył mężczyznę łaskawym spojrzeniem, po czym chwytając od niego świstek papieru zeskoczył z wysokiego stołka. Już miał się zbierać do wyjścia, lecz postanowił jeszcze na odchodnym spróbować swojego szczęścia.
– W sumie to jednak trochę się naczekałem, może zaserwujesz mi piwo na koszt firmy?
– Nie bądź śmieszny młody, przecież doskonale wiem, że jesteś niepełnoletni.
George zganił go wzrokiem, jednak po chwili uśmiechnął się przyjaźnie. Mimo wszystko lubił tego swawolnego dzieciaka, przez którego wredna kierowniczka okolicznej piekarni załatwiała różne służbowe sprawy. Swoją drogą współczuł mu, że musiał pracować dla takiej jędzy. Z tego co wiedział,  to ta Margaret nieźle dawała popalić swoim pracownikom, zwłaszcza tym najmłodszym.
Harry westchnął z nieukrywanym zawodem, nierad, że nie udało mu się podpuścić George’a. Kątem oka dostrzegł, że zupełnie niepostrzeżenie po jego lewej stronie pojawiła się jasnowłosa postać. Obrócił leniwie głowę, by spojrzeć prosto w twarz dziewczyny, którą wcześniej obserwował – „Catherine”. W pierwszej chwili pomyślał, że przyszła zamówić kolejne piwo, jednak nic takiego nie padło z jej ust. Właściwie to nawet nie skierowała się w stronę barmana. Dopiero po chwili, szczerze zaskoczony uzmysłowił sobie, że jej spojrzenie utkwione było w nim samym. Wpatrywała się w niego tak bez słowa, a on poczuł dziwne mrowienie gdzieś w podbrzuszu. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, aby czyjś wzrok go skrępował, wręcz przeciwnie – przecież uwielbiał zwracać na siebie uwagę. Lecz w tamtym momencie nie robił nic, by wzbudzić czyjeś zainteresowanie, a mimo to stał się obiektem intensywnej obserwacji. W jej spojrzeniu było coś, czego nie mógł rozgryźć. Było z jednej strony natarczywe i bezczelne, a z drugiej całkowicie pozbawione emocji. Jakby takie gapienie się na człowieka dłużej niż kilka sekund było na porządku dziennym. Po chwili jednak przyszło mu do głowy, że może dziewczyna znowu odpłynęła gdzieś w głąb świata fantazji. Mimo iż miała oczy skierowane prosto na niego, to prawdopodobnie nawet go nie dostrzegała. Tak, to musi być to. Odprężył się dzięki sensownemu wytłumaczeniu podsuniętemu przez własny mózg i już spokojniejszy odwrócił od niej swój wzrok.
Harry nie zdawał sobie sprawy, że wcześniejsza autosugestia była tak dalece błędna, jak to tylko możliwe. Blondwłosa piękność nazwana przez niego „Catherine”, z całą pewnością nie odpłynęła nigdzie myślami – wręcz przeciwnie – lustrowała jego osobę z rosnącym zainteresowaniem. Mimo, że miał na sobie ciemny płaszcz okrywający większość ciała, wydał jej się bardziej barwny w porównaniu z resztą ludzi, których ostatnio spotkała. Dzięki temu dziwnemu odczuciu miała wrażenie, że gdzieś już go widziała. Zaczęła wertować w pamięci wszystkie sytuacje i twarze z ostatniego okresu, lecz bez rezultatów. Zawiedziona postanowiła zapytać go wprost.
– Ej.
Harry odwrócił zdziwiony głowę. Nie wiedział czy dziewczyna zwracała się do niego, czy może do barmana, jednak smukły palec wskazujący, wycelowany prosto w jego pierś, rozwiał wszelkie wątpliwości.  
– Jesteś idolem nastolatek? – zapytała bez ogródek przekrzywiając głowę niczym ciekawski szczeniaczek. Harry znowu poczuł się zbity z tropu. Te pytanie wydało mu się kompletnie niedorzeczna i w pierwszej chwili nie wiedział jak ma zareagować.
– Nie jestem, ale chciałbym być – odpowiedział w końcu decydując się na szczerość. Wyglądała, jakby ta informacja nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia. W ogóle cała wyglądała i zachowywała się, jakby nic na tym świecie nie było w stanie jej zdziwić, pomyślał skonsternowany.  
– Och. Teraz rozumiem.
Harry chciał się natychmiast dowiedzieć co takiego zrozumiała, ale powstrzymał się gdy zauważył, że dziewczyna ponownie otwiera usta.
– W takim razie będziesz idolem nastolatek – powiedziała z takim przekonaniem, że zrobiło mu się przyjemnie jak nigdy. Cieszył się, że ktoś go dostrzegł mimo, iż nawet nie popisał się niczym ciekawym. Nagle uleciało z niego całe wcześniejsze zmieszanie. Zrobił dwa kroki w jej stronę. Gdzieś z tyłu głowy przemknęła mu wizja oszalałej, bijącej go trzepaczką szefowej, ale szybko ją od siebie odsunął bo poczuł nieodpartą ochotę, aby podyskutować trochę z tą ekscentryczną dziewczyną. 
– Dlaczego tak myślisz? – zapytał zadowolonym głosem wyjmując ręce z kieszeni, bo przypomniały mu się mamine wykłady o kulturze względem rozmówcy. „Catherine” wzruszyła ramionami. Ciężko jej było wytłumaczyć całkowicie obcej osobie swoje niecodzienne odczucia.
– Po prostu widzę to w tobie. Masz takie usta, jakbyś często operował głosem.
Harry’ego zdziwiła jej umiejętność trafnej obserwacji. A przecież wcześniej wydawało mu się, że nie była zainteresowana takimi przyziemnymi sprawami. 
– Co nie oznacza, że od razu będę sławny – rzucił wyzywająco, ciekaw jakim argumentem zamierza wybrnąć z tak postawionej sprawy. Dziewczyna także była zaciekawiona obrotem sytuacji. Zauważyła, że od samego początku biła od niego pewność siebie, którą teraz próbował nieudolnie schować do kieszeni. Co chciał tym osiągnąć? Z pewnością był jeszcze bardziej interesującą osobą, niż za jaką go wzięła na początku.
– Wystarczy trochę się postarać, kędzierzawy chłopaku. – Harry momentalnie roześmiał się na jej dziwaczne określenie. Ona nic sobie z tego nie zrobiła i kontynuowała z bezbrzeżnym spokojem w głosie – Wiesz, widziałam w telewizji takiego chłopaka. Leo? Lub Liam? Jakoś tak. To był ten cały X-factor, ale mogę się mylić bo słabo się znam na telewizji.
Harry słuchał z rosnącym napięciem jej wywodu. Nie kojarzył żadnego wybitnego Leo czy Liam’a, który brał udział w tym programie, więc był niezmiernie ciekaw, co dziewczyna zamierza mu w ten sposób przekazać.
 – No i ten Leo był całkiem słodki i nieźle śpiewał, ale czułam, że czegoś w nim brakowało. – mówiła dalej melodyjnym głosem – Najpierw chyba przeszedł do następnego etapu, ale później odpadł. Najwyraźniej jurorzy byli tego samego zdania co ja.
„Catherine” zamilkła, kończąc swoją wypowiedź bez żadnej puenty. Po prostu wpatrywała się w niego jak gdyby nigdy nic i Harry poczuł lekkie zniecierpliwienie. Czy nikt tej dziewczyny nigdy nie uświadomił, że tego typu wypowiedź powinna kończyć się jakąkolwiek konkluzją?
– A co to ma wspólnego ze mną?
– Czy to nie oczywiste? – Harry mógłby przysiąc, że usłyszał w jej głosie lekkie rozbawienie. Wypuścił głośno powietrze z płuc przewracając oczami. 
– Nie do końca.
– Tobie tego czegoś nie brakuje.

***

Gdy pół godziny później wchodził do piekarni, w jego głowie cały czas odbijały się echem słowa dziewczyny – „Tobie tego czegoś nie brakuje”. Próbował dowiedzieć się o co jej konkretnie chodziło, ale wtedy podszedł jej towarzysz ze stolika oznajmiając cierpkim głosem, że muszą się zbierać. „Catherine” uśmiechnęła się do Harry’ego w krzepiący sposób a on czuł narastającą frustrację i niedosyt z powodu gwałtownie przerwanej rozmowy. Był pewien, że ten chłopak zrobił to specjalnie. Wydawał się być po prostu zazdrosnym frajerem, któremu nie spodobało się, że ktoś inny skradł uwagę pięknej dziewczyny. Będąc już przy wyjściu obróciła do niego głowę, uśmiechnęła się po raz ostatni rzucając ciche „do zobaczenia” po czym oboje zniknęli za drzwiami. W pierwszej chwili chciał podążyć za nimi, chciał jeszcze choć przez chwilę porozmawiać z „Catherine”. Jednak po kilku sekundach darował sobie te zamiary, bo zdał sobie sprawę, że mogłoby to nie spodobać się jej chłopakowi, czy kimkolwiek był dla niej ten arogancki typ. Wizja złamanego w bójce nosa wywołała u niego nieprzyjemny dreszcz, więc odczekał jeszcze kilka chwil, zanim opuścił pub na dobre. Barman George stwierdził, że nigdy wcześniej nie widział tej dziewczyny, więc Harry doszedł do wniosku, że razem ze swoim towarzyszem musieli być parą turystów, których nie wiadomo w jakim celu przywiało do tej dziury. A więc szanse na ponowne spotkanie zmalały prawie do zera. Zwłaszcza, że dziś był ostatni dzień weekendu i nieliczni turyści, którzy zawitali kiedykolwiek w progach Holmes Chapel, zawsze zmywali się stąd wraz z kończącą się niedzielą.
Tak jak wcześniej przewidział, szefowa była na niego wściekła, jednak Harry’ego niewiele to obeszło. Jego myśli krążyły wokół zupełnie innych spraw. Stał przed nią z nieprzytomnym wzrokiem podczas gdy ona opieprzała go od góry do dołu, bryzgając śliną jak rozjuszony pies. Jego mózg zarejestrował ledwo kilka pojedynczych słów typu „oszołom” czy „niewydarzony”, lecz większa część jego myśli skupiona była wokół dziwnej Catherine i muzycznych programów telewizyjnych. Kalkulował intensywnie swoje szanse dostania się do X-factor’a, jednocześnie układając listę potencjalnych piosenek, które mógłby zaśpiewać na przesłuchaniach.
– Ej gówniarzu! – zbulwersowany wrzask szefowej w końcu sprowadził go na ziemię. Stała przed nim zasapana i cała czerwona ze złości. – Nawet twój mętny wzrok wskazuje na to, że musisz być jakiś niedorobiony! Albo co gorsza bierzesz narkotyki!
– O tak, biorę je bez przerwy! Najczęściej daję sobie w żyłę tuż przed pójściem do pracy! – odpowiedział skwapliwie mając całkowicie gdzieś co kobieta sobie o nim pomyśli. Od kiedy zmieniło się kierownictwo, ciężko tu było wytrzymać, więc stara wiedźma mogła go sobie wyrzucić na zbity pysk. On od kilku minut i tak miał już sprecyzowane plany na najbliższą przyszłość, a usługiwania tej jędzy na pewno w nich nie było. Szefowa zapowietrzyła się, po czym wskazała mu drzwi. Harry odszedł więc sprężystym krokiem i pomachał jej przyjaźnie na do widzenia, co tylko rozsierdziło ją jeszcze bardziej. Wybiegła za nim i wymachując pięścią odgrażała się, że jak jeszcze raz go zobaczy, to poszczuje go swymi psami. On tylko śmiał się w głos i już nie wiedział, czy to z irracjonalnego zachowania szefowej, czy może z powodu uczucia lekkości na duszy, związanego z tym, że kończył pewien etap w życiu i już szykował się do rozpoczęcia następnego.

– O tak droga Catherine, do zobaczenia – zaśpiewał pod nosem w rytm skocznej melodii. W tej chwili przepełniały go najróżniejsze emocje, lecz przede wszystkim nie mógł doczekać się wcielenia swoich planów w życie. Był niezmiernie wdzięczny tej dziewczynie, że otworzyła jego umysł na coś tak oczywistego, czego  wcześniej jednak nawet nie brał pod uwagę. Słowa, którymi go pożegnała, teraz nabrały nowego znaczenia. Być może Harry już nigdy więcej jej nie zobaczy, ale był za to pewien, że ona wkrótce go ujrzy, a już na pewno usłyszy jego głos.